jako że sam film częściowo o muzykoterapii jest, tzn. o leczeniu rozstrojeń psychicznych grą na wiolonczeli. I to jest właściwie to, co przytrzymało mnie do końca filmu. Główna bohaterka to szara mysz do kwadratu, która ani z mostu nie skoczy, ani nie poukłada sobie życia, za to chodzi i smędzi, cytując Freuda/Junga.