Oglądałam do końca, tylko i wyłącznie dlatego, że ciągle miałam nadzieje, że uda im się to naprawić. Z Krzykiem to nie miało wiele wspólnego. Gdyby nie maska to nawet bym nie pomyślała, że to jest kolejna część. Beznadziejne dialogi i jakaś durna scenka miłości pomiędzy bohaterami. Czekają na brutalnego mordercę, a uśmiechają się do siebie i zachowują się jakby kompletnie nic im nie groziło. Bohaterowie wstają z martwych, bo to, po jakich ciosach i czasie się podnoszą, nie da rady wytłumaczyć nawet przypływem adrenaliny. Scena w metrze-tragedia. Nikt kto chce żyć, nie wejdzie do metra w którym będzie wiele osób z maskami, takimi jak ma morderca, a nawet jak zrobi to przypadkiem to cholernie szybko ucieknie. Świątyni to już nawet nie chce mi się komentować. Ten film to w sumie beznadziejna historia sióstr. Podsumowując, to byłby dość przyjemny i bardzo głupi slasher, od którego nikt nigdy by nic nie oczekiwał, ale niestety jakaś okropna osoba postanowiła połączyć to z krzykiem. Całe szczęście, nie pojawia się tam postać Sidney. Było można wyobrażać sobie, że to nie krzyk.
Poprzedni film był bardzo słaby, ale jakoś nieudolnie próbował łączyć starą serię z nową. Ten film to już tylko gniot i strata czasu. Sidney dobrze zrobiła nie dając twarzy temu paździerzowi. Tu nie ma żadnej fabuły tylko zlepek scen gdzie nawet dzień miesza się z nocą (jak z parku jadą do Gale, albo wychodzą z komisariatu), a w oczekiwaniu na pojawienie się Ghostface'a prowadzą durne rozmowy, śmieją się lub całują.