W skrócie: film w powolnej narracji opowiada jak chromy prezydent USA, Roosevelt stworzył
sobie sprawnie obsługujący go haremik. I jak się wszyscy w tym wielokącie fantastycznie
czuli... Nawet gdy odwiedza ich król angielski z żoną. "Jak zostać królem" podobało mi się bardzo. "Weekend z królem" - nie, choć
doceniam dobrą kreację Murraya w roli Roosevelta...
Lepiej bym tego nie ujęła:)
Z tym, że mnie również nie zachwycił specjalnie "Jak zostać królem" i w sumie nie wiem, dlaczego oba filmy wciąż się porównuje.